sobota, 6 września 2014

Rozdział 3


          
            Lodowate, nocne powietrze delikatnie otuliło ramiona Charlie Stewart. Dziewczyna podskakiwała wesoło na swoich szczupłych nogach, co bynajmniej nie było wcale spowodowane spożyciem za dużej ilości alkoholu... no może trochę. Długie blond włosy tańczyły wraz z całym jej ciałem w rytm muzyki i zmieniały swój kolor pod wpływem kolorowych świateł, zawieszonych na suficie. Nowi ludzie wchodzili na specjalnie przyszykowany parkiet na powietrzu, przez co ścisk był ogromny, ale dziewczyna nie dbała o to. Chciała dobrze się zabawić, mimo, że grono przyjaciół, z którymi przyszła gdzieś zapodział się w tłumie. Widziała jak mężczyźni siedzący przy barze, sącząc drinki z kieliszków penetrują każdy odsłonięty centymetr jej ciała. 
            Ale to była jej noc. 
            I zamierzała spędzić ją głośno.
            - Charlie... za dużo wypiłaś. - poczuła jak ktoś ciągnie ją za ramię. 
            Obejrzała się i zobaczyła obok siebie ciemnowłosego chłopaka o zielonych oczach, które spoglądały na nią z troską. Kolorowe lasery sunęły po jego twarzy ozdabiając ją kolorową tęczą, mimo to można było zobaczyć lekki grymas na jego twarzy.
            - Will - zachichotała przytulając się do chłopaka. - Czekałam na ciebie.
            Ciemnowłosy zamrugał kilka razy oczami, jakby się przesłyszał. Od dawna był zadurzony w blondynce, ale mimo to utrzymywali się na "przyjacielskich" stosunkach. Nagła bliskość dziewczyny spowodowała, że poczuł jak wszystkie niedozwolone emocje uderzają w niego ze zdwojoną siłą.
            - Nie, Charlie... - odepchnął ją lekko od siebie, ale blondynka się nie poddała i wspięła się delikatnie na palce kradnąc mu mały pocałunek w policzek.
            - Chcę ci zdradzić sekret Will... - szepnęła do ucha bruneta - tylko musisz ze mną iść.
            Will otworzył usta chcąc już zaprotestować, ale patrząc na błękitne oczy dziewczyny i jej uroczy uśmiech, pozwolił się zaciągnąć w stronę schodków. 
            - Emm... Charlie, gdzie ty mnie prowadzisz? - spytał, gdy dziewczyna ruszyła przed nim w stronę ciemnego lasu. 
            Muzyka sącząca się z głośników z każdym krokiem zaczynała cichnąć, ale dziewczynie to nie przeszkadzało, tańczyła, przewalała się i śmiała jakby muzyka towarzyszyła jej aż pod sam skraj lasu. 
            - Słyszałaś historię o tym lesie? - krzyknął za nią chłopak, gdy stała twarzą twarz z ciemnością. 
            - Och, nie mów mi tylko, że się cykasz Will. - zaśmiała się patrząc na mnie z przodu. - To tylko plotki.
            Chłopak przełknął głośno ślinę. To nie tak, że się bał, ale historie o tym miejscu napawały przerażeniem nawet tych najbardziej opornych. Wiele słyszał o ludziach, którzy ginęli w tym lesie w niewyjaśnionych okolicznościach, a było ich zdecydowanie bardzo dużo. Mimo, że dużo osób "nie wierzyło" w żadną z tych bajeczek - nikt nie miał tyle odwagi by zapuszczać się w nienaturalnie ciemny las nocą, w którym im dalej się spojrzy tym gęstszy się wydaje. No, może żeby wystraszyć swoich przyjaciół, a to zdecydowanie Charlie miała na myśli.
            - Wcale się nie "cykam" Stewart. Tylko nie chcę byś mnie zaciągała do lasu w środku nocy, tym bardziej, że nie mamy latarek i...
            - Dalej Young, ruszaj swój strachliwy tyłek. - zaśmiała się przerywając chłopakowi w pół zdania.
            Dwójka przyjaciół zrobiła razem parę kroków na przód trzymając się za ręce oraz chwiejnie stawiając kroki, chcąc nie nadepnąć na jakąś gałąź, jeża, królika czy Bóg wie co. Z każdą chwilą jak Charlie zaciągała chłopaka dalej w las miał wrażenie, że dłoń dziewczyny wymknie mu się z objęcia i zostanie sam bez żadnego ratunku. Jedyne co widział na swojej drodze to blond włosy dziewczyny podskakujące co chwilę oraz cienie na drzewach w świetle pełnego księżyca. 
            Nagle w momencie chłopak stracił równowagę i mało co nie runął jak długi na ziemię. W ostatniej chwili złapał się konaru drzewa, ale jednocześnie puścił zimną dłoń dziewczyny.
            - Charlie! - krzyknął w stronę dziewczyny, albo raczej miejsca gdzie mogłaby się aktualnie znajdować.
            Ale odpowiedziała mu głucha cisza.
            - Cholera. - przeklął pod nosem.
            Will odepchnął się od drzewa i po omacku zrobił kilka kroków w - jak mu się wydawało - przód. Za każdym razem, gdy stawiał kolejne, miał wrażenie, że kręci się cały czas w koło. Mijał te same drzewa, gałęzie czy nawet większe kamienie. W końcu zmęczony dalszymi krokami usiadł na trawie i wziął parę uspakajających oddechów.
            - Spokojnie Will, spokojnie. - mruknął do siebie - Grunt to nie popadać w panikę, prawda? Wszystko się ułoży, będzie okay...
            W tym samym momencie usłyszał za sobą szelest liści. Chłopak podskoczył przerażony i zerwał się z miejsca.
            - Charlie?! - krzyknął. - Jeśli to jakiś pieprzony żart to ci się udało okay? Prawie się posikałem w gacie, teraz możemy już wracać.
            Cofnął się o parę kroków słysząc jak odgłosy zza krzaków stają się coraz głośniejsze. Cokolwiek to było, na pewno nie było małym królikiem szukającym jedzenia czy nawet jeleniem. Chłopak przez chwilę zastanawiał się czy nie był to jakiś zabłąkany bezdomny, ale po chwili zza roślin wyłoniła się jakaś postać. Blond włosy, wysoka postawa, ciemna sukienka...
            - Charlie? - zapytał Will niepewnie. - Co ci się...
            Zielonooki zdusił w sobie krzyk, gdy zobaczył jak po szyi dziewczyny sączy się gorąca krew, a błękitne oczy wpatrywały się gdzieś głęboko w bliżej nieokreślony punkt. W jej blond włosy wplątane były malutkie listki, a część z nich była pobrudzona czerwoną cieczą. Chłopak dopiero teraz zauważył, że z tyłu za nią ciemna postać trzyma ją w objęciach, jednocześnie przytrzymując wbity w jej brzuch nóż.
            - Will - szepnęła na jednym tchu. - Uciekaj.
            Will otworzył szeroko usta, zdążył jedynie wyszeptać krótkie "nie", ale mężczyzna wyciągnął czerwony już nóż z jej brzucha i puścił martwe ciało dziewczyny na ziemię. Chłopak w momencie zerwał się w stronę zakapturzonej postaci, powalając go jednocześnie na twardą ściółkę.
            - ZAPŁACISZ ZA TO CO JEJ ZROBIŁEŚ SUKINSYNIE! - ryknął na niego przyduszając go dłońmi.
            Mężczyzna wykorzystał ten moment i wbił z całej siły nóż w jego rękę. Brunet oszołomiony bólem padł na ziemię obok niego rzucając przekleństwami. Zakapturzona postać wstała szybko i wyciągnęła pistolet z kieszeni bluzy odbezpieczając go. Brunet słysząc kliknięcie odwrócił się w stronę postaci i niespodziewanie jego wściekłość zastąpiła miejsce przerażeniu widząc wcelowany pistolet w swoją twarz. Zignorował ból w ręce i to, że z każdą chwilą tracił co raz więcej krwi, wpatrywał się jedynie w to jak zamaskowana postać opuściła kaptur bluzy uśmiechając się szeroko w jego stronę, jakby widziała oczami wyobraźni martwe ciało chłopaka.
            - To ty. - wyszeptał Will. - Myślałem, że jesteś już martwy...
            Mężczyzna zacmokał z dezaprobatą.
            - Nie musisz tak szybko pakować mnie do trumny Young. - przekrzywił głowę - Widzę, że ignorowałeś wskazówki.
            - Nie popełniam tych samych błędów co kiedyś. - warknął brunet. - I tym bardziej nie mam zamiaru pakować się znowu do twojego gangu.
            Uzbrojony mężczyzna podszedł do niego bliżej i kucnął patrząc się jednocześnie w oczy chłopaka.
            - Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś pod moją nieobecność Will. - szepnął. - Ale jak wiesz, mnie się nie da zostawić. To przysięga na całe życie. A ty wiesz co robię z ludźmi, którzy mnie zostawiają.
            Zielonooki splunął w jego stronę, wyrażając tym samym pogardę dla mężczyzny.
            - Wolałbym raczej zginąć niż wrócić. - zazgrzytał zębami.
            Mężczyzna uśmiechnął się i uniósł pistolet tak, że lufa stykała się z podbródkiem chłopaka. Chłopak oblizał wargi z metalicznego posmaku krwi. Był gotowy.
            - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - powiedział naciskając spust.
            Krzyk chłopaka zmieszany z odgłosem wystrzału rozniósł się echem po lesie.
            Stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy...
           
            Obudziłam się cała zlana potem. Krzyk uwiązł mi w gardle, a w głowie nadal dźwięczał odgłos wydawanego strzału, tak jakbym stała obok zastrzelonego chłopaka.
            Krzyczałam.
            Krzyczałam tak głośno, jak jeszcze nigdy w życiu, a ból rozlewał się po całym moim ciele.
            Otworzyłam oczy, chcąc nabrać głęboki wdech, ale czułam jakby ogromny głaz przygniatał mnie całym swoim ciężarem uniemożliwiając dopływ tlenu do moich płuc.
            Blond włosy mężczyzna wyłaniał się z mroku mojego pokoju, a jego twarz była doświetlona jedynie światłem okrągłej tarczy księżyca.
            Nie robił nic. Stał naprzeciwko mnie i spoglądał na mnie swoimi błękitnymi pustymi oczami, jakby czekał kiedy mam zamiar się poddać.
            - POMOCY! - krzyknęłam, jednocześnie krztusząc się ledwo wypowiedzianymi słowami. - ON CHCE MNIE ZABIĆ!
            Usłyszałam jak drzwi od mojego pokoju otwierają się z hukiem. Ktoś do mnie podszedł. Poczułam chłodne dłonie. Jednak wciąż moje oczy były utkwione w wysoką postać w rogu. Czułam się jakby serce miało zaraz wyskoczyć z mojej klatki piersiowej, a ból w niej był nie do opisania.
            - ON TUTAJ JEST! ZRÓBCIE COŚ! - ryknęłam do zamglonych postaci, które pochylały się nade mną. - ON CHCE MNIE ZABIĆ!
            Usta blondyna poruszyły się. Mówił coś.
            - Oddychaj Holly.
            Nagle poczułam się jak moja głowa staje się niewyobrażalnie ciężka. Klatka piersiowa domagała się powietrza. Poczułam, że muszę posłuchać jego głosu.
            Był taki spokojny.
            - No dalej, dasz radę. Zrób wdech. - wzięłam wdech. - Spokojnie.
            Potwór w moich płucach się uspokajał.
            Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech...
            Ułożyłam swoją głowę na poduszce. Nagle chłodne dłonie wydały mi się całkiem normalnej temperatury. Ból stał się ledwo wyczuwalny. Poczułam ogromny przypływ ulgi. Moje płuca pracowały już normalnie.
            - Uspokój się Holly, tata tutaj jest. - głos mojego taty, gdzieś zawieszony w oddali się odezwał. - Miałaś atak paniki, już jest dobrze.
            Zamrugałam oczami. Czułam jak z każdą chwilą wraca mi świadomość. Otworzyłam spierzchnięte usta. Przede mną stał mój tata, przestraszona Allison, a po prawej stronie Jeremy i Tyler, który wpatrywał się we mnie z uwagą.
            - On tutaj był. - szepnęłam i poczułam jak po moim rozgrzanym policzku spływa łza. - Stał w moim pokoju i chciał mnie zabić. Uwierzcie mi.
            Tata odwrócił się w stronę Tylera, który pobladł na twarzy. Firanka w otwartym oknie falowała delikatnie, a okno było otwarte do połowy. Na taką wielkość ktoś mógł tutaj wejść lub wyjść niezauważony. Mógł kogoś zranić...
            - Jesteś zmęczona Holly. - odgarnął mokry kosmyk moich włosów z twarzy - Porozmawiamy jutro rano, teraz się prześpij.
            Wstał z łóżka jeszcze raz ściskając moją rękę. Allison posłała mi blady uśmiech, chociaż ciągle wpatrywała się we mnie z przerażeniem w oczach. Za nią poszedł Jeremy ziewając delikatnie aż w końcu we trójkę zniknęli za drzwiami. Tyler podszedł do okna i dyskretnie spojrzał na dół upewniając się, że nikogo tam nie ma.
            - Ty mi wierzysz Tyler. - powiedziałam.
            Chłopak otworzył usta, po czym od razu je zamknął, jakby zrezygnował z pomysłu, żeby odpowiedzieć na moje pytanie.
            - Jesteś bezpieczna Holly. Zaufaj mi. - szepnął patrząc prosto w moje oczy.
            Jego zielone oczy wyglądały identycznie jak tego chłopaka ze snu.
            Był tak samo jak on przerażony śmiercią.
            Brat wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą, dając mi jedynie krótkiego całusa w głowę.

            Ale ja nie potrzebowałam, żadnych całusów i potwierdzeń, że wszystko będzie okay.
            Potrzebowałam odpowiedzi.

           
Anonymous's POV
            Ciemna postać zapukała głośno w metalowe drzwi od klubu. Ściany pękały od basów płynących z głośników, a już stąd można było wyczuć atmosferę panującą w środku. Ciemnoskóry mężczyzna rozsunął mały otwór w drzwiach, ale zauważając postać podskoczył przestraszony i szybko otworzył zamek w drzwiach.
            - Witam pana. Wszyscy pana oczekują w pokoju numer osiem w krypcie. - powiedział szybko.
            Mężczyzna skinął na niego głową i ruszył w stronę schodów prowadzących na dół. Na parkiecie młode pary obijały się o siebie i podskakiwały w rytm muzyki. Nieliczni siedzieli przy ścianach pijąc alkohol w większych ilościach niż to jest z góry założone, jedni obściskiwali się i penetrowali może większe przestrzenie osobiste, a jeszcze inni pozbywali się nadmiaru alkoholu ze swojego żołądka w kącie.
            Zakapturzony mężczyzna zszedł po schodach i nacisnął klamkę w zadrapanych drzwiach z krzywą cyfrą "8". Od razu buchnął w jego stronę mocny zapach papierosów i alkoholu, możliwe nawet większy niż w klubie na górze.
            Krypta - bo tak pomieszczenie nazywali, różniło się zdecydowanie od tamtej części klubu. Na ścianach tapety były bogato zdobione, krzesła stojące dookoła ogromnego okrągłego stołu do gry w pokera były obite w skórzaną tapicerkę, gdzieniegdzie podziurawione od ciągłego przypalania ich papierosami. Gramofon puszczony w kącie puszczał taką samą smętną jazzową muzykę, a przy barku stały skąpo ubrane kelnerki z eleganckimi drinkami na tacach kręcąc się i zachęcając mężczyzn do gry.
            Elegancko ubrani mężczyźni z cygarami w ustach siedzieli przy stole nad dość pokaźną sumą pieniędzy grając w pokera i co chwila wymieniając się uwagami dotyczącymi informacji z miasta. Zakapturzony mężczyzna stuknął w ramię młodszego chłopaka, który podskoczył przestraszony na jego widok, dając mu jednocześnie do zrozumienia, że ma zwolnić mu miejsce.
            - No no, kogo to moje oczy widzą. - zacmokała jedyna kobieta przy stole. - Jednak wróciłeś na stare śmieci.
            Na twarzy mężczyzny pojawił się lekki grymas.
            - Nie mam dużo czasu. - warknął - Informacje za szybko się rozchodzą po mieście...
            - O kogo chodzi tym razem? - wydęła mocno czerwone usta.
            Mężczyzna z lekkim zniecierpliwieniem rzucił na stół zwinięte zdjęcie zrzucając przy okazji stosik żetonów.
            Kobieta zaciągnęła się zmysłowo papierosem i sięgnęła dwoma paznokciami po zawiniątko.
            - Holly Carver. - uniosła wzrok na mężczyznę oraz zaśmiała się melodyjnie.
            Zakapturzona postać zastukała nerwowo palcami w blat stołu ignorując śmiech kobiety.
            - Pomogę ci. - szepnęła zginając zdjęcie i chowając je ostentacyjnie za skąpy dekolt krwisto czerwonej sukienki  - Dam ci sprzęt, ludzi, wszystko co chcesz.
            - Ale? - mężczyzna uniósł brwi
            Kobieta pochyliła się nad stołem i wypuściła z ust spory papierosowy dym uśmiechając się szeroko.
            - Masz sprawić, że ta suka będzie cierpieć, tak jak nigdy w życiu nie cierpiała. Ma się smażyć w piekle za każdy swój grzech. Zrozumiano?
            Na twarz mężczyzny wpłynął szeroki uśmiech. 
            Karty padły na stół.
            Teraz od niej zależy jaką wybierze.

Witajcie kochani :)
Jeju, nawet nie wiecie jak bardzo padam na twarz ze zmęczenia po tym tygodniu szkoły.
Czuje się jakby minęły dobre 2 miesiące, a nie tydzień... ech, ale jeszcze 9 miesięcy, prawda? 
Może nie będzie tak źle! (czujecie ten sarkazm?)
No dobra, ale wracając do rozdziału - pisałam go przez cały dzień, siedząc pod kocykiem i paczką chusteczek (witaj chorobo ♥), więc mogą zdarzyć się błędy, za co z góry bardzo przepraszam.
Na najbliższy czas to ostatni taki "straszniejszy" rozdział z krwią i w ogóle... teraz bardziej zagłębimy się w życie Holly, co wy na to? 
Dajmy jeszcze naszemu "zamaskowanemu mężczyźnie" trochę odsapnąć okay :)
Ale nie bójcie się, wróci i to całkiem niedługo...
No, ale nie chcę Wam spojlerować, wolałabym jakbyście dotarli do końca opowiadania - chciałabym zobaczyć wasze miny *szyderczy śmiech*

Więc teraz sprawa organizacyjna: 
ASJFHAJFADFNAFJHAJ PURE MA PRAWIE 6K WYŚWIETLEŃ NA BLOGU I PRAWIE 2.3K NA WATTPADZIE
+ OSTATNI ROZDZIAŁ MIAŁ 15 KOMENTARZY
OMG
Dobra, jestem dziwna, ale NIGDY w swojej historii nie miałam tylu wyświetleń i komentarzy przy zaledwie 3 rozdziale.
O mamo, nawet nie wiecie jak się cieszę jeju ansdksgjaskf ♥

Więc to chyba na tyle ode mnie :)
Dziękuję Wam jeszcze raz kochani, piszcie swoje komentarze tutaj lub na Wattpadzie, na #PureFF no i przesyłajcie je innym jeśli się Wam podoba ♥

Całuję x

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 2

  
            - Hej Holly, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - głos Zoe wyrwał mnie z zamyślenia.
            Spojrzałam na przyjaciółki, które spoglądały na mnie z ekranu monitora. Wszystkie trzy utkwiły jak na zawołanie we mnie swój wzrok jakbym co najmniej zwariowała.
            - Um... tak słucham. - poprawiłam kosmyk włosów, który dyskretnie wymknął się z mojego koka.
            Tak naprawdę moje myśli wcale nie krążyły wokół "kolejnej świetnej imprezy, na której mnie nie było". Całą ostatnią noc przeleżałam w łóżku gapiąc się bez celu w sufit i co chwilę wzdrygając się na widok szczelnie już zamkniętego okna. Wiadomość od tajemniczej osoby nie chciała mi wyjść z głowy. Martwiło mnie to jak dużo ona wiedziała. Jednak jedno było dla mnie pewne - coś się dzieje. Coś, o czym nigdy nie powinnam się dowiedzieć, mimo to byłam w to jakiś sposób wplątana.
            - Mogę się założyć, że jesteś zakochana, to dlatego się tak dziwnie zachowujesz. - powiedziała Liesel podpierając twarz na dłoniach.
            Tak, na razie jedynym facetem, którego poznałam jest psychol, który chce mojej śmierci.                     Idealnie.
            - Błagam, nie zaczynajcie tylko o facetach - jęknęła Elody ubrana w swoją neonowo różową, flanelową piżamę.
            Musicie wiedzieć, że Elody nosiła swoje piżamy prawie jak flagi. Każda symbolizowała jej stan, który aktualnie przechodzi. Neonowy róż i flanela symbolizowało zerwanie z chłopakiem, a rozmazany makijaż i kasztanowe włosy w nieładzie dopełniały całkowicie moje przypuszczenia.
"Obok" niej na ekranie Skype'a siedziała wygodnie rozłożona na swojej kanapie Liesel zajadając się ciastkami korzennymi. Liesel była jedną z tych dziewczyn, które dwadzieścia cztery na siedem siedziały z głową chmurach rysując na marginesach zeszytów serduszka i inne takie dziewczęce rzeczy. Mimo to, była najlepszą przyjaciółką jaką można sobie wyobrazić.
            Jeśli chodzi o Zoe, zaprzyjaźniłyśmy się między szóstą, a siódmą klasą na przyjęciu wokół basenu u Bethany Morton. Jedna z jej koleżanek - Juliet Parker popisywała się po głębokiej stronie skacząc z trampoliny na bombę, choć tak naprawdę chwaliła się tym, że od czerwca do sierpnia wyrosły jej piersi rozmiaru C - żadna z nas nie miała większych. Poszłam dolać sobie więcej soku, kiedy nagle Zoe podeszła do mnie ze lśniącymi brązowymi oczami, które w świetle letniego słońca wyglądały jak dwa węgielki. Nigdy wcześniej nie rozmawiałyśmy.
            - Musisz to zobaczyć - powiedziała, ciągnąc mnie za ramię. Jej oddech pachniał miętowymi lodami, a brązowe loki uroczo skręcały się na końcach.
            Zaciągnęła mnie do pokoju Bethany, gdzie wszystkie dziewczyny zrzuciły na jedną kupę swoje torby i ubrania na zmianę. Juliet miała różową torbę z inicjałami wyszytymi fioletową nitką na boku. Zoe oczywiście musiała być tutaj wcześniej i dwa razy zdążyła ją przeszukać, bo schyliła się i od razu wyciągnęła przezroczystą, zamykaną hermetycznie saszetkę, podobną do tych w jakich nosiło się kolorowe długopisy w zerówce.
            - Patrz! - podniosła opakowanie i potrząsnęła nim. W środku były dwa tampony.
            Nawet nie pamiętam jak szybko zaczęłyśmy wraz z Zoe biegać po domu, przetrząsając szuflady i szafki w łazienkach i zbierając wszystkie tampony oraz podpaski Bethany, jej mamy i starszej siostry. Ze szczęścia kręciło mi się w głowie. Rozmawiałyśmy - ja z Zoe Bellisario. I nie tylko rozmawiałyśmy, ale śmiałyśmy się i to tak mocno, że musiałyśmy ściskać kolana, żeby się nie posikać. Potem wybiegłyśmy na taras i obrzuciłyśmy tamponami gości wokół basenu. Zoe śmiała się w niebogłosy:
            - Juliet! Coś ci wypadło z torebki!
            Kilka taponów wylądowało w wodzie i wszyscy faceci w ogromnym popłochu zaczęli wychodzić z basenu, jakby mieli się zaraz czymś zarazić. Juliet stała na trampolinie, ociekała wodą i trzęsła się, a my umierałyśmy ze strachu.
            Wciąż nie wiem dlaczego Zoe mnie namierzyła. Po latach starań udało mi się wznieść z towarzyskiego dna zaledwie na towarzyski poziom średni. Zoe brylowała już od pierwszej klasy, kiedy tylko się tutaj przeprowadziła. W klasowym występie, gdy wystawialiśmy Czarnoksiężnika z krainy Oz, grała Dorotkę. W trzeciej klasie w inscenizacji Charliego i fabryki czekolady zagrała Charliego.
            To powinno dać wam ogólny obraz sytuacji.
            Już sama obecność Zoe sprawia, że ludzie wokół zachowują się nienaturalnie, przedmioty tracą nagle kontury, a kolory zlewają się ze sobą.
            Oczywiście, nigdy jej tego nie powiedziałam. Wyśmiałaby mnie i wyzywała od lesbijek, czy coś.
            Jednak od tamtej chwili stałyśmy się najlepszymi przyjaciółkami. Liesel dołączyła później, kiedy razem z Zoe w wakacje przed ósmą klasą grałyśmy w lidze hokeja na trawie. Elody z kolei przeprowadziła się do Newcastle w pierwszej klasie liceum. Na jednej z pierwszych imprez poderwała Kenta Turnera, w którym Zoe bujała się od pół roku. Wszyscy myśleli, że Zoe zabije Elody. Ale w poniedziałek w szkole Elody siedziała przy naszym stoliku w czasie lunchu, pochylone razem z Zoe nad talerzem zawijanych frytek, chichrały się i zachowywały tak, jakby znały się od zawsze.
            - Znowu odpłynęłaś Holly - mruknęła Zoe z ekranu
            Otworzyłam usta, żeby jej odpowiedzieć, ale ubiegł mnie dzwonek od drzwi wejściowych.
            - Chwila, muszę otworzyć drzwi, zaraz będę. - jednym ruchem zgasiłam ekran w laptopie i poszłam w stronę drzwi mając pewność, że to albo tata z Allison wracający z zebrania rady mieszkańców lub zmęczony Jeremy z kijem do lacross'a. Siedziałam jedynie z moim starszym bratem Tylerem, który przyleciał do naszego nowego domu na miesiąc. Tyler normalnie studiował na Uniwersytecie Yale w Stanach prawo i czasem wydawało mi się, że był jedynym udanym Carverem w tym pokoleniu.
            Jednak po otworzeniu drzwi zobaczyłam wysokiego, możliwe o parę lat starszego ode mnie mężczyznę. Był o wiele wyższy (pozdrawiam swoje metr sześćdziesiąt centymetrów) i jak na swój wiek całkiem dobrze zbudowany. Po chwili jednak przyjrzałam się jego ubraniu, które zadziwiająco przypominało uniform mojego taty... ups.
            - Dzień dobry - spojrzałam na niego zdziwiona - a Pan do kogo?
            Mężczyzna uśmiechnął się lekko i wyciągnął z kieszeni policyjnego stroju plakietkę z dokumentem.
            - Jacob Brooks, policja. - schował plakietkę, a krótkofalówka przy jego pasku wydała jakiś dźwięk.
            Nagle przypomniałam sobie, kim jest ten facet. Kiedy byłam w siódmej klasie, on chodził do czwartej klasy liceum. To ten Jake Brooks kiedyś podkablowywał mojego brata, gdy zrywał się z lekcji. Teraz on przychodzi tutaj jako policjant, a mój brat studiuje prawo na Yale.  
            Och, jaki ten świat mały. 
            - Eee... jest tutaj twój ojciec? - uniósł brwi widząc, że przez dłuższy czas się nie odzywam, a ja przybiłam sobie piątkę w myślach i spaliłam się rumieńcem.
            Brawo Holly.
            - Holly? Z kim rozmawiasz? - usłyszałam za sobą głos Tylera, który schodził ze schodów ubrany jedynie w dresy i bluzkę bez rękawów, co znaczyło, że ćwiczył w piwnicy.
            - Och, to ty Carver. - uśmiech policjanta natychmiastowo się zmienił z ciepłego na przesiąknięty jadem. - W sumie do ciebie też mam sprawę.
            Brat podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu delikatnie ściskając.
            - Miło, że się znowu spotkaliśmy Brooks, dawno nie skopałem ci tyłka, ale jak już jesteś to nie muszę szukać twojego numeru. - na twarz mojego starszego brata wpłynął taki sam uśmiech, co przeraziło mnie jeszcze bardziej.
            - Uważaj do kogo mówisz Tyler, nie chcesz mieć znowu na pieńku z policją. - mówiąc to minął nas w drzwiach i bez ogródek wszedł do domu mierząc brata wzrokiem.
            Szczęka mojego brata niebezpiecznie się napięła na słowa policjanta, przez chwilę wyglądał jakby miał mu przyłożyć, ale po chwili ciszy otworzył usta i warknął w moją stronę:
            - Holly. Na górę. Już.
            - Nie musisz niczego ukrywać Carver. Twoja siostra powinna wiedzieć o co chodzi. - mężczyzna spojrzał się na mnie i lekko skrzywił.
            Niechętnie powlokłam się w stronę schodów zastanawiając się nad całą tą sytuacją. Tyler nigdy się tak nie zachowywał. Był jedną z najspokojniejszych osób jakie znam, a po wypadku mamy jeszcze bardziej zamknął się w sobie, przez co więcej myślał niż mówił. Mimo to, nigdy nie był aż tak przerażony i wściekły jednocześnie.
            Będąc już na szczycie schodów kątem oka zobaczyłam, że mój brat zaprowadził Brooks'a w stronę salonu, więc mogłam bezpiecznie podsłuchiwać ich rozmowę. Delikatnie się cofnęłam i usiadłam na jednym schodku.
            - ...chyba wiesz co to oznacza Carver, oglądałeś wiadomości. - powiedział policjant.
            - Wiem o co ci chodzi. Policja już mnie sprawdzała Brooks, jestem bezpieczny. Więc nic na mnie nie masz.
            Jake podszedł do niego bliżej, że w pewnym momencie pomyślałam, że ta krótka wymiana zdań nie skończy się dobrze. Chłopak zaczął mówić tak cicho, a jego głos był taki oschły, że musiałam przysunąć się z całej siły do ściany, by cokolwiek usłyszeć.
            - Oboje wiemy Carver, w jakie gówno byłeś i jesteś nadal wplątany. Hemmings wrócił i nie będzie już taki łaskawy dla ludzi, którzy zostawili go na lodzie.
            Nagle podskoczyłam ze strachu słysząc dźwięk pięści uderzającej o ścianę nade mną. Tyler pękł.
            - Mam nadzieję, że będziesz się opiekować rodziną. W przeciwnym razie, twoja siostra może skończyć z poderżniętym gardłem, w końcu w tym najlepiej specjalizuje się twój przyjaciel. Oczywiście na zmianę z rozjeżdżaniem wraz z swoją bandą, ludzi w całym Sydney...
            - Spieprzaj z mojego domu Brooks. - warknął Tyler - Obym nigdy więcej nie widział tutaj twojej fałszywej mordy.
            Usłyszałam zbliżające się kroki policjanta, więc szybko zerwałam się, jak najciszej na górę schodów. Oparłam się plecami o zimną ścianę i wzięłam parę głębokich oddechów by unormować ten ogromny młot bijący w mojej klatce piersiowej.
            Nie powinnam nic widzieć. Nie powinnam nic słyszeć. Nie powinno mnie tu być. 
            Weszłam z powrotem do swojego pokoju i włączyłam telewizor, przełączając kanał na lokalne wiadomości.
            Usiadłam na łóżku czując jak moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Nagle pasek informacyjny zrobił się cały czerwony oraz wpłynął na niego napis RAPORT SPECJALNY.
            - Przerywamy program informacyjny, żeby poinformować, że wczoraj w nocy przestępca ścigany w całej Australii - Luke Hemmings - uciekł z więzienia pod zaostrzonym rygorem. - zdjęcie zbiega pojawiło się na ekranie.
            Wstrzymałam nagle oddech. Chłopak mógł być w moim wieku, jasne blond włosy miał postawione wysoko, na dolej wardze widniał czarny lip ring. Nie wyróżniał się niczym od innych nastolatków. To właśnie było największym powodem mojego przerażenia. Wyglądał normalnie. Mimo to, jego lodowato niebieskie oczy przewiercały mnie na wylot powodując u mnie gęsią skórkę.
            - Policja prosi państwa o szczególne zachowanie ostrożności. Mężczyzna był znany z wielu zabójstw, nielegalnego prowadzeniu wyścigów samochodowych oraz gangów ulicznych . - tym razem na ekranie pokazał się nakręcony moment schwytania chłopaka przez policję oraz jak policjanci prowadzą go w stronę więzienia. Twarz Hemmings'a spiętego kajdankami, prowadzonego przez dwójkę policjantów nie wyrażała żadnych emocji. Nie próbował się wyrwać, nie krzyczał, nie było po nim widać żadnego śladu załamania, tak jak u innych więźniów. Zachowywał się jak zabójca, który zabijał z zimną krwią, a to jeszcze bardziej powodowało, że czułam ogromną gulę w gardle. Każde światło od aparatów skierowanego w jego stronę rozjaśniało mocno niebieskie oczy. A on nawet nie mrugnął. - Oprócz tego w więzieniu był pod stałym nadzorem lekarzy psychiatrów ze względu na swój niepokojący stan psychiczny. Z tego powodu radzimy państwu nie opuszczać domu po godzinie dwudziestej drugiej, do czasu schwytania mężczyzny. Niedługo odbędzie się konferencja prasowa w tej sprawie, prowadzona przez komisarza policji Williama Carvera.
            Mój palec automatycznie trafił na czerwony przycisk na pilocie. Wzięłam głęboki wdech, a swój wzrok przeniosłam daleko w stronę horyzontu, gdzie niebo stykało się z oceanem.
            Gdzieś tam daleko Luke Hemmings czaił się na swoją nową ofiarę.
            Ale jedna niepokojąco prawdziwa myśl nie opuszczała mojej głowy.
            Tą ofiarą byłam ja.

Anonymous's POV
            Mała kafejka w dalszej części Sydney sprowadzała małą część klientów. Zaglądali do niej jedynie studenci szukając jedynej deski ratunku przed egzaminami w postaci niedobrej kawy. Ponure wnętrze i przekrzywiony, zakurzony szyld (źródła podają, że kiedyś dało się na nim odczytać nazwę kawiarni lecz teraz została zapamiętana jako "mała kawiarnia na rogu") nie zwracał zbytniej uwagi przechodniów na ulicy.
            Jake Brooks nacisnął omszałą klamkę do drzwi, które otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i skrzywił się lekko na twarzy. Dźwięk małego dzwoneczka przy drzwiach pobudziła przysypiające kelnerki na ladzie stołu. Niska blondynka o mysich włosach nerwowo poprawiła fartuch i ruszyła za mężczyzną z malutkim notesikiem.
            - Co sobie pan życzy? - spłonęła rumieńcem na widok mężczyzny, jednak on niewzruszony stukał palcami w ladę stołu.
            - Czarną kawę poproszę.
            Dziewczyna pokiwała głowa, odgarnęła włosy z twarzy i odeszła z powrotem w stronę lady.
Brooks przełknął gulę w gardle i ze zdenerwowaniem spoglądał to na okno, a to na zegarek, chociaż wydawało mu się, że im częściej patrzy w jego kierunku, ten zaczyna zwalniać. W końcu kelnerka przyniosła do jego stolika kubek pełen gorącego napoju i oddaliła się pośpiesznie chcąc uniknąć wzroku bruneta. W tym samym momencie drzwi do kawiarni z powrotem się otworzyły.
            Skrzypnięcie.
            Dzwoneczek.
            Zakapturzony mężczyzna wszedł do pomieszczenia. Kroki. Ciemny cień pada na bruneta.
            - Brooks. - warknął w stronę policjanta, a on przełknął szybko zawartość wrzącego kubka.
Przestraszony zakaszlał, jego oczy się zeszkliły przez poparzenie.
            Mężczyzna usiadł naprzeciwko niego oglądając całą tą sytuację z obrzydzeniem.
            - Jesteś żałosnym robakiem Brooks. Nie wierzę, że powierzam całą akcję takiej osobie jak ty. Powinienem już dawno odstrzelić ten twój durny łeb. - wysyczał.
            Policjant przeniósł wzrok na mężczyznę i wziął spokojnie wdech. W jego oczach czaił się gniew.
            - Gdyby nie ja, nie dostawałbyś tyle informacji. - wyprostował się - Liczę sobie na co najmniej odrobinę szacunku.
            Zakapturzony mężczyzna pochylił się nad stołem i coś pod nim wyjął. Jake syknął gdy poczuł ostrze noża wbijające mu się w udo. Czuł jak pod dżinsami cieknie mu gorąca krew.
            - To ja dyktuję warunki śmieciu. Lepiej, żebyś się postarał i nie zwiał w ostatniej chwili kłapiąc pyskiem. Możesz skończyć o wiele gorzej niż Carverowie. Mów co wiesz.
            Brooks przełknął ślinę. Na jego czole pojawiły się delikatne kropelki potu, a rana na nodze dawała mocno o sobie znać.
            - Tyler zgrywał głupiego, jak powiedziałem mu o ucieczce. Sądzi, że może chronić młodą, ale gdy przypomniałem mu o jego bandzie i potyczkach z policją kazał mi spieprzać. - jęknął policjant. - Ugh... możesz... trochę... WYJĄĆ TEN CHOLERNY NÓŻ?!
            Zakapturzona postać zaśmiała się pod nosem i pochyliła jeszcze bardziej w stronę Brooks'a tym samym obracając nóż w jego nodze. Policjant zdusił w sobie krzyk, a jego oddech stawał się nienormalnie przerywany.
            - Będziesz jeszcze błagał, żebym cię zabił Brooks. - szepnął do jego ucha lekko się uśmiechając. - Na razie się nie spisałeś, ale daję ci jeszcze jedną szansę.
            Ta suka będzie cierpieć.
            A gra o życie zaczyna się teraz.

   Hej wszystkim!
Wracam do Was z nowym rozdziałem.
 Z góry przepraszam za błędy oraz to, że tak późno dodaję rozdział.
Szczerze mówiąc nie jestem z niego zadowolona, ciężko mi się go pisało.
Mam nadzieję, że chociaż odrobinę się Wam spodoba i oddałam dobrze te "złe" sceny.
Jeszcze staram się "odnaleźć" w tematyce, więc te pierwsze rozdziały mogą być różne...

No, a teraz sprawy organizacyjne.
O. MÓJ. BOŻE.
Na chwilę obecną jest ponad 4.7k wyświetleń na blogu i 1.8k na Wattpadzie.
Jeju, dopiero napisałam dwie notki... naprawdę, jesteście WIELCY! ♥
Nie wiecie ile znaczy dla mnie każdy komentarz, głos na Wattpadzie, wyświetlenie, czy nawet tweet - to ogromnie mnie motywuje, żeby pisać dalej i nie dołować się tekstami w stylu "jezu, co ty piszesz i tak nikt tego nie czyta".
*daje całusa przez monitor*

Jeśli chodzi o najbliższe rozdziały:
Idę w tym roku do 3 gimnazjum i jak wiecie, czeka mnie egzamin. Oprócz tego mam korki z angielskiego i francuskiego, więc mam nadzieję, że uda mi się to jakoś połączyć z pisaniem... jak coś będę Was informować na twitterze lub w aktualnościach w prawej kolumnie.
Na prawdę, nie chciałabym zakończyć tego opowiadania na 4 rozdziale, bo bardzo bardzo bardzo chcę je skończyć i przekazać je Wam jak najlepiej jak potrafię.

Więc, to chyba tyle z mojej notki... piszcie komentarze, motywujcie mnie dalej na Wattpadzie, piszcie na #PureFF (kocham czytać Wasze tweety haha), polecajcie to opowiadanie innym, piszcie na moim asku jak macie jakieś pytania... no i do nastepnego :)
Kocham Was x